Moją galerią jest ulica to pomysł zainspirowany działaniem Juliena de Casabianca Outing Project. Od kilku lat, zajmujący się głównie street artem francuski artysta, odwiedza miasta na całym świecie, udaje się do pobliskich muzeów i fotografuje (telefonem) prezentowane tam obrazy. Następnie, korzystając z prostych programów graficznych, wycina znajdujące się na dziełach postaci, drukuje w powiększonym formacie na papierze i nakleja na ściany domów i kamienic. Projekt cieszy się wielkim powodzeniem i obejmuje swoim zasięgiem coraz to nowe miejsca z całego świata m.in. Paryż, Ljubljanę, Barcelonę, Meddelin, Rzym, Londyn, Portland, oraz… Białystok.
Zbieg okoliczności sprawił, że kilka miesięcy przed finałem naszego projektu, na zaproszenie organizatorów Festiwalu Kultury Niezależnej ¿Underground/Independent?, Casabianca przyjechał do Białegostoku i zostawił na ścianach kilka prac z lokalnych galerii. Nie ma powodu ukrywać, że z jednej strony wzbudziło to zachwyt autorów Mojej galerii… (to trochę jakby miasto odwiedzili The Rolling Stones), a z drugiej postawiło znak zapytania nad sensem kontynuacji pomysłu (kto lepiej zagra I Can’t Get No Satisfaction?). Pojawiające się wątpliwości rozwiało spotkanie z francuskim artystą.
– Człowieku, to wręcz fantastycznie! Po to właśnie jest „Outing Project”! O to chodzi, by uwolnić sztukę, by zaistniała na ulicach! Więc jeżeli same muzea chcą to robić to naprawdę bardzo się cieszę i nawet przez chwilę się nie zastanawiajcie!
Rozmowa z Julienem pomogła również uporządkować myśli dotyczące ostatecznej formy projektu. W tym przypadku nie były to jednak aż tak proste rozwiązanie, a proces przypominał sytuację ze spotkania autorskiego, opisaną w jednym z felietonów przez Jacka Dehnela: [Uczestnicy spotkań] dzielą się na kilka typów (…) które zresztą często występują w formach pośrednich, hybrydalnych. Gwiazdor pyta by zabłysnąć. Wygłasza długi monolog, pełen dygresji (…) Bywa, że gwiazdor pod hasłem „ale pan pisarz jest już z pewnością zmęczony…” proponuje, że sam przeczyta z książki ustęp, bowiem w trzeciej klasie chodził na zajęcia teatralne (…) Obsesjonat pozytywny przyszedł, bo ma pasję i coś kocha. (…) Obsesjonat negatywny przyszedł bo ma pasję i czegoś nienawidzi (…) Życzliwy przyszedł z sympatii do autora i do literatury w ogóle, bowiem kocha literaturę, ponieważ jest osobą kulturalną (…) Naprawiacz wreszcie przychodzi z przekonaniem, że autor jest zasadniczo fajnym gościem, tylko nie zna się na tym co robi. Ale to nic, naprawiacz go naprawi. Autor pisze smutne wiersze? Niech pisze wesołe (…)
Istotą projektu Juliena de Casabianca jest wycinanie pojedynczych postaci z obrazu: –Bo wiesz, dla mnie ramy ograniczają dzieło. Od samego początku zresztą, to samo robi ściana, na której obraz jest powieszony, dalej sala muzealna, budynek… A ja chcę wziąć po prostu postać z obrazu za rękę i pójść z nią na spacer, pokazać miasto. Ten element bajkowości* jest dla mnie szalenie istotny. Od razu jednak pojawił się naprawiacz: –A może lepiej jest pokazać cały obraz? Dla malarza przecież ważne jest również to co na drugim planie… Na szczęście jedno ironiczne spojrzenie Francuza wystarczyło by naprawiacz zniknął. Została jednak refleksja, która tłumaczy dlaczego dzieła ze zbiorów w Muzeum Wojska w Białymstoku, prezentujemy w pełnej postaci, z ramami, pamiętając nawet o tabliczkach z notą biograficzną. Jesteśmy muzealnikami, kuratorami sztuki. Naszym zadaniem jest ją udostępniać, a nie tworzyć. Musimy pozbyć się własnych aspiracji i po prostu – najlepiej jak potrafimy, ale jednak tylko – upowszechniać. Street artowy artysta może sobie pozwolić na znacznie więcej…
Marcin Koziński
*Element bajkowości jednak się znalazł. Oczywiście możemy udawać, że tematy wybranych obrazów nawiązują do Księstwa Warszawskiego z powodu okrągłej (kończącej się na cyfrę „7”) daty jego powstania. Ale szczerze? Ułani w wysokich czapkach rogatywkach w sąsiedztwie autobusowych przystanków są naprawdę magiczni i zupełnie nierealni.