Generał Władysław Anders
Dowódca Polskich Sił Zbrojnych w ZSRR oraz 2. Korpusu Polskiego
„Kiedy przystąpiłem do tworzenia armii, ze wszystkich stron Związku Sowieckiego ściągać zaczęli byli więźniowie i zesłańcy do miejsca postoju pierwszych jednostek. Mieli nieraz do przebycia tysiące kilometrów i do pokonania wiele trudności ze strony władz, które bynajmniej nie wykonywały lojalnie postanowień układu. Dopóki znajdowaliśmy się w granicach ZSSR, codziennie do oddziałów naszych docierali nędzarze, osłonięci łachmanami, goniąc resztkami sił i zdrowia. Mieli za sobą dwa lata poniżania i niewoli, przymusowej pracy ponad siły, widok śmierci swoich najbliższych, znajdując się tysiące kilometrów od domów i kraju rodzinnego, w atmosferze terroru moralnego, który odmawiał im prawa do własnej narodowości, religii, cywilizacji. Ludzie ci mieli wrażenie, że wydostali się z piekła, o którego istnieniu na ziemi, wychowani w kraju cywilizowanym, nie mieli przedtem wyobrażenia. I to jeszcze nie był koniec ofiar (…)”.
W. Anders, Bez ostatniego rozdziału. Wspomnienia z lat 1939-1946, Warszawa 2008, s. 103.
Ochotnicy Polskich Sił Zbrojnych w ZSRR po otrzymaniu brytyjskich płaszczy, ZSRR, 1942 rok. Fotografia ze zbiorów Muzeum Wojska w Białymstoku, nr inw. MWB/D/5112.
Jan Łopuszański
Żołnierz 7. Pułku Ułanów Lubelskich
„(…) Pociąg stanął. Nie mogłem się doczekać, żeby wydostać się na zewnątrz. Płacząc z radości, rzuciłem się przez okno i wylądowałem z hukiem na piaszczystej ziemi. Zacząłem biec. Wówczas zobaczyłem innych mężczyzn wyskakujących z pociągu. Niektórzy byli bez butów, ze szmatami na stopach, ubrani w łachmany. Na głowach mieli papachy, które prezentowały się dość absurdalnie w palącym słońcu. Tak wyglądali żołnierze II Korpusu zgłaszający się do służby (…).
Poszedłem wraz z moimi nowymi towarzyszami do chaty nieopodal stacji. W kolejce ustawiło się już kilku mężczyzn tak wychudzonych i słabych, że niektórzy z nich nie mogli stać o własnych siłach. Kilku bardzo chorych leżało na ziemi. Przybyliśmy do Kermine z każdego możliwego zakątka Związku Sowieckiego – z Kołymy, Archangielska, Workuty, środkowej Syberii, Kazachstanu. Widziałem rodaków, którzy umarli z wyczerpania tuż przed badaniami lekarskimi (…)”.
J. Łopuszański, Przymierze z Andersem, „Karta” 35, 2002, s. 32.
Ochotnicy Polskich Sił Zbrojnych w ZSRR, ZSRR, 1942 rok. Fotografia ze zbiorów Muzeum Wojska w Białymstoku, nr inw. MWB/D/5111.
Stanisław Jurkiewicz
Żołnierz 3 Dywizji Strzelców Karpackich
„Wiosną 1940 roku zostałem aresztowany w Grodnie i wywieziony do obozu na południu Uralu. Tam pracowałem przy wyrębie tajgi. Zostałem zwolniony, kiedy zaczęła się tworzyć polska armia. Miałem dwadzieścia lat, a czułem się jak starzec. Jak większość znajomych pojechałem pociągiem do Kujbyszewa. (…)
Na dworcu mnóstwo ludzi. Wszyscy głodni, biedni, każdy tylko tak jak stoi. Ale najgorsze było to, że nikt na nas nie czekał. Musieliśmy sobie zacząć radzić sami. Wychodziliśmy kilka kilometrów poza miasto, zbieraliśmy do jedzenia co tam rosło na polach i szybko wracaliśmy, bo może coś powiedzą. Po kilku dniach takiego koczowania miałem dość wszystkiego (…). Nagle zobaczyłem polskiego oficera. W pierwszej chwili pomyślałem nawet, że mam halucynacje, ale nie… Obok niego kręci się kapral, który chwyta mnie za rękę i głupio pyta: – Jesteś głodny? Okazało się, że to przedstawiciel polskiej misji. Zebrali kilkunastu czy kilkudziesięciu takich jak ja, zabrali do jakiegoś budynku, posadzili przy stole i wtedy dostałem najlepszy posiłek w swoim życiu – makaron z pomidorami (…)”.
Relacja S. Jurkiewicza zarejestrowana przez pracowników Muzeum Wojska w Białymstoku i udostępniona na ekspozycji stałej pt. „Przeciw dwóm wrogom”.
Żołnierze Polskich Sił Zbrojnych w ZSRR w trakcie wydawania posiłku, ZSRR, 1942 rok. Fotografia ze zbiorów Muzeum Wojska w Białymstoku, nr inw. MWB/D/5074.
Katarzyna Rutkowska
Dyspozytorka 316. Kompanii Transportowej
„W Margielanie był również pobór do Pomocniczej Służby Kobiet (PSK). Trzeba było stanąć przed poborową komisją lekarską i obie z matką zaryzykowałyśmy. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności głównym lekarzem komisji poborowej był nasz przyjaciel sprzed wojny, który był w jednym łagrze z moim ojcem, ale po amnestii stracił jego ślad. Mojej matce odjął trochę lat i obie zostałyśmy żołnierzami Armii gen. Andersa. Była to pamiętna data 11 kwietnia 1942 roku. Jeszcze tego samego dnia otrzymałyśmy mundury i wyposażenie wojskowe. Sorty mundurowe były brytyjskie, ale męskie. Przy umowie Sikorskiego ze Stalinem nie było mowy o kobietach w wojsku (…).
Na pierwszym apelu wyglądałyśmy okropnie. Buty za duże i bez sznurowadeł, spodnie sięgały do szyi, furażerki spadały nam na nos, battle-dressy były za duże, ale byłyśmy pełne szczęścia. Potrafiłyśmy szczerze śmiać się ze swego wyglądu i byłyśmy bardzo dumne, że jesteśmy żołnierzami i na furażerkach mamy polskiego orzełka. Z czasem potem wszystko unormowało się i wygląd nasz się zmienił”.
K. Rutkowska, Wspomnienia z 316 Kompanii Transportowej, [w:] B. Sanejko-Kwaśnicka, Zapomniane dziewczęta, Lublin 1995, s. 160-161.
Generał Władysław Sikorski przed szeregiem ochotniczek Pomocniczej Służby Kobiet, ok. 1942 roku. Fotografia ze zbiorów Muzeum Wojska w Białymstoku, nr inw. MWB/D/1515.
Generał Zygmunt Bohusz-Szyszko
Szef Sztabu Polskich Sił Zbrojnych w ZSRR. Po ewakuacji wojsk polskich z ZSRR na Bliski Wschód dowódca 5. Kresowej Dywizji Piechoty. 16 czerwca 1943 roku zastępca dowódcy 2. Korpusu Polskiego
„Wieść o ewakuacji gruchnęła po całym wojsku, a w krótkim czasie pocztą pantoflową i przez listy dostała się do wiadomości cywilnej ludności polskiej. Tak jak po ogłoszeniu amnestii w 1941 r., ludzi ogarnął szał radości. Nie chcieli początkowo wierzyć w prawdziwość tej informacji. Ludność sowiecka również wyrażała powątpiewanie, bo jak Sowiety Sowietami, nie było jeszcze precedensu by kogoś wypuszczać za granicę (…).
Ewakuacja wkrótce się zaczęła. Warunki transportowe były dosyć znośne. Na punktach załadowczych nasze władze wojskowe zaopatrywały każdy pociąg w żywność i wodę oraz zapewniały pomoc sanitarną i ochronę. W porcie Krasnowodzkim została przez nas zorganizowana baza i szpital dla ciężej chorych (…). Podziwu godny był wysiłek , uczyniony przez brytyjskie władze na terenie Persji. Pahlevi, mały, trzeciorzędny port irański nie miał odpowiednich urządzeń do szybkiego wyładunku. Miasteczko przy niem nie posiadało gmachów do pomieszczenia kilkudziesięciu tysięcy ludzi i nie mogło ich wykarmić. Wszystko to trzeba było przewieźć z Teheranu trudną kołową drogą. Anglicy jednak uporali się z tym wszystkim, przygotowali obozy przejściowe dla przybywających ludzi, zdołali ich nakarmić i przetransportować do obozów stałych (…). Trzeba wziąć pod uwagę, że do Pahlewi przybywało co dzień po 5 000 ludzi”.
Z. Bohusz-Szyszko, Czerwony Sfinks, Londyn 1993, s. 242-244.
Żołnierze 3. Dywizji Strzelców Karpackich przed namiotem, Irak, ok. 1943 roku. Fotografia ze zbiorów Muzeum Wojska w Białymstoku, nr inw. MWB/D/1851.
Tadeusz Mieczysław Czerkawski
Żołnierz 3. Dywizji Strzelców Karpackich
„W lipcu dni stawały się coraz bardziej upalne, wręcz nie do wytrzymania. Ludzie byli bliscy załamania, panowała ogólna nerwowość (…). Każde nieopatrznie wypowiedziane słowo powodowało wybuch. Dodatkowym elementem deprymującym była pustynia. Jak okiem sięgnąć, zbita na kamień gleba, bez punktu zaczepienia dla oczu. Czasem jadąc na ćwiczenia, ulegaliśmy złudzeniom optycznym – fatamorganie; jawiły nam się oazy i zabudowania (…). Jedyną ulgę przynosiła nam kąpiel w mętnej wodzie rzeki Mały Zab, dokąd jeździliśmy często po godzinie 16 (…). Upał dochodził do 70 stopni Celcjusza w cieniu. Już nie można żyć. Nawet woda, której wypijaliśmy niesamowite ilości, była ciepła.
Mówiło się coraz głośniej, że wyjedziemy z Iraku na front. Pierwszą taką wiadomość nadało radio niemieckie: – Generał Anders ze swymi malarycznymi dywizjami jedzie na front włoski! Rzeczywiście, wielu żołnierzy, łącznie z dowódcą korpusu, nabawiło się w Iraku malarii. O wyjeździe świadczyły również pewne fakty np. udzielanie żołnierzom urlopów, by pożegnali rodziny w Teheranie”.
T.M. Czerkawski, Byłem żołnierzem generała Andersa, Warszawa 1991, s.186-188.
Żołnierze 3. Dywizji Strzelców Karpackich przed namiotem w Quizil Ribat, Irak, lata 1942-1943. Fotografia ze zbiorów Muzeum Wojska w Białymstoku, nr inw. MWB/D/4024.
Józef Czapski
Szef przysztabowego Wydziału Propagandy i Informacji, odpowiedzialnego za sprawy kulturalno-oświatowe w „armii Andersa”
„Po zimach sowieckich, gdzie ten żołnierz, wyczerpany, znosić musiał mrozy nieraz ponad 40 stopni, uczy się użytku nowej dla niego broni w morderczym słońcu Iraku, na czołgach, których dotknąć gołą ręką nie można bez ciężkich oparzeń. Dla tego żołnierza, przeważnie z Kresów Wschodnich, z kraju pól, wilgotnych łąk i gęstych lasów, adaptacja do klimatu, do życia na pustyni, rudej i wyschłej, bez cienia trawy, nie była łatwa. Miewaliśmy po kilka wypadków ciężkich udarów słonecznych dziennie, trafiały się nieraz nagłe zaburzenia umysłowe. Jeden z żołnierzy na warcie, w upalne południe, strzelać zaczął do słońca.
Żołnierze obozu układali na wyschłej ziemi „klomby”. Były to zwykle herby ich miast rodzinnych, Lwowa i Wilna, z kamieni ułożone. To wojsko jest po zaledwie roku intensywnego szkolenia jednostką nowoczesną, zmotoryzowaną, gotową do walki. Już w styczniu 1944 wchodzi w akcje na froncie włoskim.
Te lasy namiotów w Khanakinie, Mosulu, Kirkuku, a potem w Palestynie, Egipcie, we Włoszech – czy to było wojsko w klasycznym, normalnym znaczeniu tego słowa? To był naród do Ziemi Obiecanej, do Polski.”
J. Czapski, Na nieludzkiej ziemi, Warszawa 1990, s. 350.
Żołnierze 3. Dywizji Strzelców Karpackich w zaimprowizowanym fotograficznym atelier, Irak, ok. 1943 roku, nr inw. MWB/D/4022
Czesław Lewito
Żołnierz 3. Dywizji Strzelców Karpackich
„Kochany nasz Synie, jesteśmy okropnie niespokojni nie mając od Ciebie już listów drugi rok. My żyjemy po staremu, mieszkamy wciąż w Tastach [Kazachstan] i w tym samym domu. Jesteśmy zdrowi, tylko starość daje nam się odczuwać na każdym kroku. Ja w tym roku nie chorowałem, za to w zeszłym o tej porze leżałem chory sześć tygodni, jak już o tem pisaliśmy Tobie. Mamusia jak zawsze skarży się na rozmaite niedomagania, nic dziwnego – ma dużo biedy i dużo musi myśleć, żeby nas nakarmić. Marysia pracuje, dostaje nieduży pajok [racja żywnościowa] i na nas tak samo. Otrzymaliśmy z Palestyny dwie paczki, prawie jednakowe, zawierające mydło, nici, igły i ręczniczek, a w drugiej szaliczek. 350 gram każda. Myślimy, że to od Ciebie, za które serdecznie dziękujemy (…) Posadziliśmy kartofle, prawie sześć pudów [pud – dawna rosyjska jednostka wagowa, 1 pud=16,38 kg] i rozmaitej ogrodowizny – jeśli będzie urodzaj, jakoś przeżyjemy. Zmian w Tastach za ten czas wielkich nie zaszło, tylko Rysiek powołany został do polskiej armii. Mordusiewicze również dostali taką samą paczkę. Całujemy serdecznie, kochamy – Rodzice i Marysia. Pozdrowienia od wszystkich”.
List od ojca Czesława Lewity.
Rodzice i siostra mężczyzny pozostali na zesłaniu w Kazachstanie do roku 1946
Rękopis w zbiorach Muzeum Wojska w Białymstoku, nr inw. MWB/D/2153
Żołnierze Pułku Ułanów Karpackich przed wyjazdem do Iraku, Egipt, 1942 rok. Fotografia ze zbiorów Muzeum Wojska w Białymstoku, nr inw. MWB/D/4565.
Józef Kowalczuk
Żołnierz 3. Dywizji Strzelców Karpackich
„Po pobycie w Iraku wyjechaliśmy do Palestyny. W Palestynie – zapoznanie z bronią maszynową nieprzyjaciela oraz minami. Tamże staliśmy najpierw w Barbarze, później w [słowo nieczytelne]. Na całym Środkowym Wschodzie trzeba było toczyć walkę z malarią i wszelkim robactwem pustyni. Były tam węże, żmije, skorpiony i tarantule, jadowite pająki. Przed tym wszystkim chroniły nas zawieszone nad łóżkami moskitiery. Przez taką siatkę nawet komar widliszek nie wpadł do śpiącego żołnierza. Prócz tego dawano nam antymalaryczne pastylki oraz wszędzie rozlepiono odezwy ostrzegawcze: Malaria wróg, ścina z nóg. Podobne ostrzeżenia dotyczyły jeszcze szpiegów (Uwaga, szpieg podsłuchuje!), wywiad niemiecki, i to nie na małą skalę, miał tam swoje siatki z którymi kontrwywiad angielski musiał walczyć (…).
W Ziemi Świętej dni upływały nam szybko, bo wojsko miało urozmaicenia. Odkrywaliśmy kompaniami wszystkie miejsca święte: Jeruzalem, Betlejem, Nazaret, całą Jordanię włącznie z Morzem Martwym leżącym przy granicy egipskiej. Na takie wyprawy jeździliśmy samochodami, a z nami ksiądz kapelan Joniec (w stopniu kapitana), który nam wszystko tłumaczył według ksiąg Starego Testamentu”.
Wspomnienia Józefa Kowalczuka. Rękopis w zbiorach Muzeum Wojska w Białymstoku, nr inw. MWB/D/1310
Żołnierze 5. Kresowej Dywizji Piechoty, Palestyna, 1943 rok. Fotografia ze zbiorów Muzeum Wojska w Białymstoku, nr inw. MWB/D/4540.
Bogusław Aleksander Topolski
Żołnierz 3. Dywizji Strzelców Karpackich
„Palestyna miała wszystko, o czym żołnierz na pustyni mógł marzyć: nowoczesne miasta, asfaltowe szosy, gaje pomarańczowe i mnóstwo wody pitnej. Łaźni i natrysków każdy obóz wojskowy miał w bród. Żydowska społeczność była do Polaków przychylnie nastawiona. Można było odnieść wrażenie, że wszyscy wokół mówią po polsku: -Tam czujesz się jak w domu – mówili kompani – zwłaszcza w żydowskiej restauracji (…).
Z przejazdu przez Palestynę zapamiętałem przede wszystkim zielone drzewa i gaje pomarańczowe. Było wiele krętych asfaltowych dróg, wiele znaków drogowych i ludzi. Jednak mijaliśmy miasteczko za miasteczkiem, kierując się prosto do obozu, który znajdował się w pobliżu dzisiejszej granicy Strefy Gazy. Nosił nazwę Camp Kilo 89 – od odległości, jaka dzieliła go od Tel Awiwu na północy. W obozie czekały na nas chaty z desek, z prawdziwymi łazienkami i stołówkami – wielki luksus po namiotach na irackim pustkowiu i czterodniowej jeździe przez pustynię (…).
Jak wielu innych, którzy cudem przeżyli sowieckie więzienia i głód, jeszcze w Rosji złożyłem ślubowanie, że jeśli Bóg mnie ocali, odbędę pielgrzymkę do Jerozolimy (…). Nigdy nie sądziłem, że tak łatwo i szybko przyjdzie mi wypełnić zawarty z Bogiem pakt”.
A. Topolski, Bez dachu. Moje wojenne przeżycia na Bliskim Wschodzie i we Włoszech, Poznań 2012, s. 123-124.
Żołnierze Armii Polskiej na Wschodzie w trakcie urlopu, Palestyna, 1943 rok. Fotografia ze zbiorów Muzeum Wojska w Białymstoku, nr inw. MWB/D/3709.
Piotr Medyna
Żołnierzem Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich, a po jej rozformowaniu 3. Dywizji Strzelców Karpackich
„Wkrótce wyjechaliśmy do Palestyny (…). Jadąc nadmorską szosą na południe, przejeżdżaliśmy przez Tytr i Sydon, niegdyś wielkie miasta fenickie, ośrodki handlu na Morzu Śródziemnym. Widzieliśmy też port Akra, dawną twierdzę otoczoną resztkami murów obronnych (…). Wszystkie te sławne niegdyś miejscowości były teraz nędznymi osiedlami, zamieszkałymi przez ubogą i nieliczną liczbę arabską (…).
Zaczęło się szaleństwo zwiedzania i odwiedzin. Ze wszystkich obozów, rozrzuconych obecnie na obszarze całej, niewielkiej zresztą, Palestyny, rozpoczęły się pielgrzymki polskie do Jerozolimy, Tel-Awiwu i Hajfy, Jeziora Tyberiadzkiego i Morza Martwego (…). Na przepustki wyjeżdżało się w tylko w niedzielę i święta. W dni powszednie odbywały się ćwiczenia międzybrygadowe, międzydywizyjne i wreszcie całego korpusu. Trwały one po kilka dni i kończyły się zawsze ich szczegółowym omówieniem. Anglicy byli wymagający i uparcie żądali od nas coraz większego wysiłku fizycznego i umysłowego. Była to dobra szkoła, która później bardzo nam się przydała na froncie we Włoszech”.
P. Medyna, Do Polski przez cały świat. Wspomnienia z 2 Korpusu, Warszawa 1970, s. 127-128.
Żołnierze Wojska Polskiego na Środkowym Wschodzie z mieszkańcem Betlejem, Palestyna, 1942 rok. Fotografia ze zbiorów Muzeum Wojska w Białymstoku, nr inw. MWB/D/2914.
Edward Herzbaum
Żołnierz 5. Kresowej Dywizji Piechoty
„(…) To wieczne, głupie pytanie: po co to wszystko? Po co ta cała wojna? Po co ja tu jestem? Na jaką cholerę tracę tu, w wojsku, nerwy i zdrowie? I zaraz za tym pytanie: gdzie jest moje miejsce? To wszystko – to jakiś wariacki, diabelski taniec, jakiś wściekły bałagan; siedzimy w środku i nie możemy go zrozumieć – tylko czekamy, kiedy nam się wszystko na łeb zwali. Do tego dochodzą te codzienne nieprzyjemności wojska… To i jeszcze płuca, które w tym klimacie gwałtownie się pogarszają i męczą, razem spowodowały mocną depresję moralną, którą Józek Sztrum nazywa chandrą. Na zewnątrz to się może mało uwydatnia, ale powoli rośnie i wszystko przede mną zakrywa – jakby biała mgła (…).
Już gotowym do odjazdu. Za parę minut ruszymy, znowu zostawimy za sobą kraj – wrażenia i pustynię. Czerwona linia, którą na mapie kreśli nasz sztab, wydłuża się coraz bardziej. Egipt – dziwaczny kraj piramid (…) A stamtąd? Na wszelki wypadek kupię mapę Włoch. Dziś sylwester i odjazd, dobrze się składa – na Nowy Rok będziemy w drodze. Tylko – dokąd ta droga wiedzie?”
E. Herzbaum, Z zaklętego koła, „Karta” 84, 2015, s. 62-83.
Żołnierze Pułku Ułanów Karpackich przed wyjazdem do Iraku, Egipt, 1942 rok. Fotografia ze zbiorów Muzeum Wojska w Białymstoku, nr inw. MWB/D/4564.
Stanisław Chmielewski
Kapelan w 5. Kresowej Dywizji Piechoty
„Powoli przygotowywaliśmy się do wyjazdu na kontynent europejski (…) Nasza dywizja włączona została do jednostek biorących udział w operacjach wojskowych w ramach 8. Armii Brytyjskiej na froncie włoskim. 15 lutego [1944 roku] zakończono ładowanie ciężkiego sprzętu wojennego i naszych bagaży na statki angielskie w Port Saidzie. Odbyło się to dość sprawnie (…).
Podróż przez Morze Śródziemne była bardzo niebezpieczna, gdyż nasze statki mogły zostać w każdej chwili zaatakowane przez lotnictwo nieprzyjacielskie oraz niemieckie łodzie podwodne. Dlatego wszystkich obowiązywało stałe pogotowie, a więc nie wolno było rozbierać się do spania ani kłaść do snu. Kilka razy w ciągu dnia urządzano próbne zbiórki poszczególnych grup na wypadek ewentualnego alarmu na statku, a ponadto wszyscy musieli nosić stale na sobie pas ratunkowy. Wielu ludzi chorowało na skutek choroby morskiej i tylko oni byli zwolnieni z obowiązku zachowania przepisów porządkowych. Płynęliśmy prawie pięć dni (…)”.
S. Chmielewski, Wspomnienia kapelana 1939-1948, Suwałki 1992, s. 99-100.
Inspekcja jednostek 2. Korpusu Polskiego przez dowódcę brytyjskiej 8. Armii gen. Olivera Leese. Drugi z prawej strony stoi dowódca 3. Dywizji Strzelców Karpackich generał Bolesław Duch, Włochy, 1944 rok. Fotografia ze zbiorów Muzeum Wojska w Białymstoku, nr inw. MWB/D/5167
Generał Kazimierz Sosnkowski
Naczelny Wódz Polskich Sił Zbrojnych w latach 1943-1944
„Gdy w marcu 1944 roku przybyłem na inspekcję do II Korpusu byłem zaskoczony faktem dokonanym, a mianowicie samowolnym zobowiązaniem, zaciągniętym przez gen. Andersa wobec Dowódcy VIII Armii brytyjskiej, gen. Leese. W myśl tych zobowiązań Korpus polski w nowej (majowej) ofensywie miał wykonać najcięższą część zadania, a mianowicie natarcie czołowe na umocniony masyw klasztoru Monte Cassino. Było rzeczą jasną, że uderzenie takie mocno skrwawi nasz Korpus, zaś po osobistym rozpoznaniu natarcia odcinku w terenie, powziąłem przeświadczenie, że straty nasze będą stosunkowo olbrzymie. (…)
Oczywiście zgromiłem generała Andersa w słowach ostrych i pełnych zrozumiałej goryczy. (….) W normalnych warunkach jedyną właściwą konsekwencją samowoli gen. Andersa byłoby odebranie mu dowództwa Korpusu. (…) Gen. Andersa znałem i ceniłem jako dobrego i sprawnego dowódcę (…): dzielił on losy swoich podkomendnych w sowieckiej niewoli i cieszył się ich zaufaniem: zastąpić go na stanowisku w przededniu ciężkich walk nie było rzeczą łatwą (…) Postanowiłem więc poprzestać na wytknięciu generałowi Andersowi niewłaściwości jego postępowania (…)”.
S. Babiński, Kazimierz Sosnkowski: myśl – praca – walka. Przyczynki do monografii i oraz uzupełnienia do Materiałów historycznych Kazimierza Sosnkowskiego, Londyn 1988, s. 448.
Inspekcja Naczelnego Wodza Polskich Sił Zbrojnych na froncie włoskim. Drugi z lewej strony generał Kazimierz Sosnkowski, za nim stoi biskup polowy Wojska Polskiego Józef Gawlina, Włochy, 1944 rok. Fotografia ze zbiorów Muzeum Wojska w Białymstoku, nr inw. MWB/D/4030
Melchior Wańkowicz
Korespondent wojenny przy 2. Korpusie Polskim
„I już na dole – raz jeszcze, dosyć śmiesznie, przychwyciła nas wojna (…). Gdy podjeżdżaliśmy do miasteczka Cairo, stary skład poalianckiej amunicji dopalał się. Od czasu do czasu coś w tym hukło na gruby kaliber, a stale stał w powietrzu pyrkot drobnej amunicji. Kierowca spojrzał na mnie – droga szła przy składzie. Kierowca powiedział coś, co w każdym razie nie było westchnieniem do Boga i przekrzywił „kapelusz” na ucho od strony składu. Przechyliłem hełm też (noszony zresztą zwykle w ręku z wdziękiem dziewczęcia idącego na jagody, bo człowiek w hełmie nagle czuje się, jakby wyrosła mu końska głowa). Przelecieliśmy. Z tamtej strony miasteczka wylazł z bunkra żandarm regulujący ruch i pokiwał głową: – O ten – wskazał na wywrócony łazik – może panowie myślą, że go trafiło? Przewrócił się z samego strachu. Lepiej tak na oślep nie latać. Z tym ojcowskim napomnieniem kończyłem wojnę na linii Gustawa (…)”
M. Wańkowicz, Bitwa o Monte Cassino, t. III, Rzym 1947, s. 345.
Żołnierze 2. Korpusu Polskiego naprawiający leżący na boku samochód terenowy Willys Jeep, w trakcie walk o Monte Cassino, Włochy, 1944. Fotografia ze zbiorów Muzeum Wojska w Białymstoku, nr inw. MWB/D/5178.
Stanisław Żurakowski
Żołnierz 5. Kresowej Dywizji Piechoty
„Siedzieliśmy jakiś czas patrząc co się dzieje naokoło. Słońce jeszcze nie zaszło. Było cicho, bardzo, bardzo cicho, przyjemnie, ciepło i raptem w tej ciszy Jurek zaczął płakać. Szlochał tak, że ramiona mu się ruszały. Nie wiedziałem co mam zrobić. Doskonały żołnierz, przeszedł już dwa odcinki na froncie, przeszedł wielką bitwę [Monte Cassino] i teraz płacze jak dziecko. Nie wiem dlaczego przypomniało mi się, że mam pół puszki „beefu” [wołowiny]. Wyjąłem i podałem Jurkowi, zaczął jeść „Churchillem” [potoczna nazwa wśród żołnierzy scyzoryka] i wkrótce przestał płakać. Nie mówiliśmy nic, jakby nic się nie stało (…).
Jurek Daczkowski z plutonu łączności obsługiwał dużą radiostację, którą nosiło się na plecach jak tornister (…). W czasie bitwy żołnierze z łączności ginęli częściej. Nie słyszeli lecących pocisków. Myśmy padali od razu, a oni dopiero gdy nas zobaczyli, bo mieli słuchawki na uszach (…) Druty telefoniczne były wiecznie rwane, musieli ciągle je naprawiać, była to ciężka robota. Bitwa trwała długo, drutów nagromadziło się wiele. Snajperzy nieprzyjaciela zawsze czyhali na radiotów”.
S. Żurakowski, Ot bajki… nie bajki, Londyn 1995, s. 50-51.
Żołnierze 16. Lwowskiego Batalionu Strzelców 5. Kresowej Dywizji Piechoty na froncie włoskim, Włochy, 1944 rok. Fotografia ze zbiorów Muzeum Wojska w Białymstoku, nr inw. MWB/D/3611/1
Alfons Mrowiec
Żołnierz 3. Dywizji Strzelców Karpackich
„Niejednokrotnie trzeba było siłą zdobywać przydzielone kwatery. Mieszkańcy otwierali bramy domów pod przymusem, z wielką niechęcią, niekiedy ze złością. Byli naszym przyjazdem przerażeni. Dopiero później ujawniły się powody ich niechęci. Niemiecka propaganda osiągnęła tu wielki sukces: Polacchi – to bandyci, rabusie, gwałciciele, kanalie, ludzie spod najciemniejszej gwiazdy… Ludność włoska uwierzyła w te łgarstwa (…).
Mieszkańcy Montagano [miasto we Włoszech] cierpieli na brak żywności, w niektórych domach nędza wyzierała z każdego kąta. Natomiast nasze wojsko miało jedzenia pod dostatkiem. W bramie dwupiętrowej kamienicy zaczęła urzędować kuchnia III szwadronu. Podobnie jak ona, tak i inne kuchnie szwadronowe nęciły zapachem grochówki czy opiekanego mięsa. Miejscowa dzieciarnia, zawsze głodna, nie obawiała się nas ani naszych ciężkich wozów pancernych – i gromadziła się przy kuchniach. Nie odchodziła stamtąd z pustymi rękami. Potem dzieci przychodziły po zupę z puszkami i wiaderkami. Cukierek, kawałek czekolady – to była również swoista propaganda. Na kwaterach beef, boczek czy dżem – stopniowo zmiękczały nie tylko nieufne serca, ale też coraz ufniejsze żołądki (…)”.
A. Mrowiec, Przez Monte Cassino do Polski, Katowice 1959, s. 120.
Żołnierze 3. Dywizji Strzelców Karpackich przed budynkiem dowództwa, Włochy, lata 1945-1946. Fotografia ze zbiorów Muzeum Wojska w Białymstoku, nr inw. MWB/D/4060/1
Jan Ciemnołoński
Lekarz wojskowy pracujący w Bazie 2. Korpusu Polskiego
„(…) Droga do Rzymu upłynęła nam niespodziewanie spokojnie, bez śladu przewidywanych trudności. Nikt nas nie zatrzymywał, nie kontrolował, o dokumenty nie pytał. Mogła tamtędy przejechać zmotoryzowana dywizja niemiecka – gdyby przebrana była w alianckie mundury, nikt by nawet okiem nie mrugnął, jeszcze by ich herbatą poczęstował. Nawet po drodze mogliby się w amunicję zaopatrzyć, bo co pewnie czas spotykało się na poboczach drogi przez nikogo nie pilnowane stosy wszelakiego rodzaju bomb lotniczych, min i pocisków artyleryjskich (…).
Byliśmy jednymi z pierwszych polskich żołnierzy, którzy zawitali do oswobodzonego od Niemców Wiecznego Miasta (…). Sklepy poważnie pozamykane, w kawiarniach tłoczno – wszystkie stoliki zajęte, muzea, galerie, malarstwo nieczynne. Do oglądania pozostaje to, czego ukryć się w piwnicach nie dało – przesławne ruiny i przewspaniałe budowle (…) Na ławie ogrodowej jacyś amerykańscy żołnierze zabawiają się w sklep. Rozłożyli swoje przydziały: żyletki, mydła, papierosy, skarpetki. Skarby, skarby pożerane głodnymi oczyma tłumu rozkrzyczanego, gwałtownie gestykulujących Włochów, energicznie uspokajanych przez pilnującego businessu jankesa (…)”.
J. Ciemnołoński, W 2 Korpusie to było czyli coś w rodzaju reportażu, Kraków-Wrocław 1983, s. 267-273.
Żołnierze 5. Kresowej Dywizji Piechoty z żołnierzem amerykańskim, na rynku miasta we Włoszech, Włochy, lata 1945-1946. Fotografia ze zbiorów Muzeum Wojska w Białymstoku, nr inw. MWB/D/1587.
Józef Kołtan
Żołnierz 5. Kresowej Dywizji Piechoty
„Z Ceseny, latem 1946 roku, przemieściliśmy się do Neapolu i stąd okrętami popłynęliśmy do Anglii, gdzie mieliśmy być zdemobilizowani (…). Po dwóch miesiącach pobytu w Anglii, zapisałem się na wyjazd do Polski. Dowódca szwadronu, który lubił mnie, powiedział do mnie: „Józef, jedź, ale za Bug po rodzinę nie jedź. Jak pojedziesz tam, to cię znów na Sybir wywiozą. Raz udało się was uratować, ale drugi raz to lepiej nie ryzykować” (…). No, ale jakże miałem nie wracać do Polski. Zostawiłem tam przecież żonę i syna (…).
Pojechałem z kolegami do konsula polskiego w Londynie. Przyjęto nas grzecznie i zapisano na wyjazd do Polski. Po dwóch tygodniach wyjechaliśmy do obozu przejściowego w Glasgow w Szkocji. Przed powrotem otrzymaliśmy od Anglików odprawę demobilizacyjną: 25 funtów w gotówce i 30 czekiem do wymiany w Polsce. Każdy dostał też cywilny garnitur, koszulę, krawat, kapelusz, no i zabrał swoje wojskowe ubranie i płaszcz. Do tego dostaliśmy po dwie pary butów i trzy pary nowych skarpetek.
19 listopada 1946 roku płyniemy okrętem do Polski (…)”.
J. Kołtan, Z tajgi archangielskiejdo tajgi irkuckiej przez Monte Cassino, [w: ]Monte Cassino. Ankona. Bolonia 1944-2004. Żołnierze 2 Korpusu Wojska Polskiego we Włoszech, red. W. Żdanowicz, Katowice-Warszawa 2004, s. 351-352.
Żołnierze Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie na ulicy miasta w Wielkiej Brytanii, ok. 1946 roku. Fotografia ze zbiorów Muzeum Wojska w Białymstoku, nr inw. MWB/D/5043.